Słabość
Budujemy dokładnie 7 miesięcy. Tyle czasu minęło od wytyczenia domu na działce do stanu obecnego.
Na początku było fajnie. Na dworze ciepło, jasno bardzo długo. W pracy totalny luz i lenistwo, że aż przyjemnie było pomachać łopatą na budowie. Od szkoły wakacje. Wiekszość prac po stronie wykonawcy.
Teraz jest gorzej. Pisałam już, że ta częśc roku zapowiada sie bardzo pracowicie. W robocie mam od po świetach takie urwanie głowy, że czasem nie wiem w co ręce wsadzić. Mój promotor wymaga cudów na kiju i ciągle mi robi pod górkę, jakby pisanie pracy magisterskiej było moim jedynym zajęciem i życiowym celem. Generalnie masakra.
W poniedziałek zadwonił do mnie Pan z naszego zespołu weselnego, z którym mieliśmy podpisaną umowę od 2009 roku. Okazało się, że druga połowa zespołu - wokalista i wodzirej zginął w wypadku w Holandi. I odwołują wszystkie umowy. Na 7 miesiecy przed weselem zostałam bez zespołu. Facet był na tyle w porzadku, że znalazł zastępstwo. mieliśmy sie z nimi spotkać we wtorek o 20, zobaczyć co i jak i zdecydować.
Przez ten natłok obowiazków ta sprawa tak mnie dobiła, że się kompletenie rozsypałam. Chyba pierwszy raz w życiu tak mi się zdarzyło. Cały wtorek obdzwaniałam zespoły, które wiedziałam, że są fajne. wszyscy mieli zajęte. O 18 byłam już tak przybita i zrezygnowana, że zdecydowłam przełożyć datę ślubu. Na szczęście cała sprawa dobrze się skończyła. Zespół zastępczy okazał się spełniać nasze oczekiwania. podpisaliśmy umowę i jest ok. Natomiast rozłożyło mnie to tak totalnie, że chyba nawet ja się nie spodziewałam. Jestem bardzo silna i jak pojawia sie problem to podchodzę do tematu zadaniowo. I chyba ta emocjonalna rozsypka jest znakiem, że potrzebny jest mi urlop. Bo tak naprawdę to nie była aż taka tragedia, a ja nie mogłam wziąć się w garść. A w perspektywie najbliższy wolny weekend to 18-20 luty :(