Okołobudowlane wakacjowe dywagfacje
Jak postanowiliśmy zacząć budować to zaplanowaliśmy, że teraz już zero urlopów, podróży po świecie, nart w Alpach, urlopów w ciepłych krajach, weekendów na słowackich termach. NIC. Bo będziemy mieli dom i kredyt i trzeba mieć priorytety :) W zeszłym roku w czerwcu trafiła mi sie bardzo niespodziewana całkiem fajna premia. No i doszliśmy do wniosku, że jedziemy. potrzebujemy przynajmniej tygodnia odpoczynku, bo przecież człowiek się wykończy. praca-budowa-praca-budowa-praca....
W tym roku mniej więcej jest tak samo. Rozpaczliwie potrzebujemy urlopu. Urlopu rozumianego jako wyjazd. Tych kilku dni, w których świeci słońce, a człowiek leży nad morzem z drinkiem z palemkom i jego jedynym problemem jest fakt, ze trzeba cztery litery zwlec z leżaka i skoczyć po następnego drinka. Opcjonalnie czy teraz pić "seks on dy bicz" czy "możdajto" Do tego doszedł jeszcze nasz ślub i zgodnie z naszą rodzimą amerykańską tradycją postanowiliśmy się udać w podróż poślubną. Żeby jednak w tej podróży nie zaprzytulać się na śmierć, zabraliśmy znajomych, co by im żal nie było. I tym pięknym sposobem za 7 dni 3 godziny 4 minuty i dwadziescia sekund ja, mój mąż , kuzyn Tomi, który przylatuje ze szwabialni specjalnie na tąż okazję, Tomasz zwany Oskarem tudzież Oskaritem oraz Dudasy ( czyli Radosław i Marzena) będziemy siedzieć na pokładzie samolotu lecącego na Rodos
Ale właściwie to nawet nie miałam zamiaru się tym tak przechwalać. bardziej taka mnie naszła dygresja. Wczoraj moja teściowa skwitowała nasze urlopowe plany, że jakby ona budowała dom to szkoda by jej było kasy na jakieś tam rodos. Lepiej kafelki kupić, albo parapety czy coś... O dziwo nam w ogóle to nie przyszło do głowy i wcale nie jest nam szkoda, że będziemy przez 7 dni lezeć w ciepełku, na pięknej plaży, w czystej wodzie, bez deszczu, bez zimna, bez obowiązków, bez gotowania.... Czy w związku z tym mniej się przejmujemy, nie dbamy o nasz dom, olewamy budowę? hm.... Dla nas oczywiste jest, że nasz dom to jest prawdopodobnie przedsięwzięcie życia, ale trzeba coś z tego życia mieć poza cegłami, piękna dachówką i ogniem w kominku. I tak sobie myślę, że leżąc na łożu śmierci to jednak fajnie będzie przypomnieć sobie ten smak greckiego gyrosa, albo wiatr we włosach i chorwacką bryzę podczas lotu na paralotni. Odrobinę fajniej niż ból krzyża od układania styropianu czy poklejone zaprawą włosy na rękach :) Chociaż i to i to jest warte przeżycia. Chyba poprostu my jesteśmy już inne pokolenie. Takie co nie pamięta wiz, reżimów, prania mózgu. Takie, dla którego nie istnieją granice i nie ma rzeczy niemożliwych i nieosiągalnych. I powiem Wam, że strasznie się cieszę, że w takiej Polsce i w takim świecie mogę żyć. Chociażby ze względu na fakt, że dzięki temu za kilka dni będę grzać dup***sko na ciepłej plaży :)
ps/ a priorytety są - przed wyjazdem bezwzględnie domek musi miec ubranko. On na plaże wyskoczyć nie może, a marznąć mu nie pozwolimy :) Zostało zaciągniećie styro siatką i klejem :D mężuś od jutra bierze urlop i będzie dzielnie walczył.
A ja jeszcze odrobinę się rozleniwię....